Sarajewo – nawracający głód

Sarajewo, ach, Sarajewo! Co by tu zjeść? Gdzie by tu pójść? Co jeszcze zobaczyć? Planów mamy wiele, ale już wiemy, że tylko niewielką część z nich da się zrealizować w ciągu czterech dni. Idziemy na żywioł, co nadaje naszej podróży więcej odkrywczego sznytu i dostarcza więcej radości.
Shutterstock

Dzień 2 i 3. Codziennie ten sam rytuał – szybkie śniadanie w naszym skromnym apartamencie i kurcgalopkiem do miasta. Jeśli jednak myślicie, że odpalamy wrotki i szusujemy po sarajewskich ulicach bez opamiętania, to jesteście w grubym błędzie. Co się może bowiem przytrafić turyście w takim miejscu jak Sarajewo? No, ekhm… jakby to powiedzieć, zdarza się uległość. Uległość względem miejscowego stylu życia i jego miłej nieśpieszności. Zamiast lecieć na złamanie karku i oglądać zabytki, muzea, pomniki, perły architektury, my, ze stoickim spokojem, tuptamy na Baščarsiję napić się kawy parzonej w dżezwie. Z baklavą też się przyjaźnimy.

Gorzej jest z innymi smakołykami lokalnego kulinarnego folkloru, który zdominowany jest przez mięso. Po trzech dniach jedzenia pljeskavicy w rozmaitych aranżacjach, ćevapčići czy burków z mięsem bardzo potrzebujemy czegoś, co pozwoli naszym żołądkom odpocząć. Jako istoty bardziej roślinożerne czujemy się niemiłosiernie ociężali, dlatego postanowiliśmy zatrzymać się w jednej z wegańskich knajpek znajdującej się na Baščarsiji. Choć małe falafele wydają się nieco suche, to spożywam je z prawdziwym nabożeństwem.

Pod względem kulinarnym Sarajewo wydaje się dość homogenicznym miastem, które stawia przede wszystkim na kuchnię regionalną. Jednak widać, że stolica Bośni i Hercegowiny otwiera się na świat i pomału staje się międzynarodową metropolią, która z racji dynamicznego rozwoju nieustannie poszerza swoją ofertę, również pod względem gastronomicznym.

Trebević na szlaku

Regionalne frykasy są smaczne, ale niestety dość kaloryczne. Na szczęście Sarajewo dysponuje tak wieloma miejscami do zwiedzania, że łatwo spalić nadwyżkę pozyskanej energii. Jednym z naszych docelowych punktów podróży jest wjazd odnowioną kolejką linową na górę Trebević, na stokach której rozgrywano zawody saneczkarskie i bobslejowe podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1984 roku. Jedna z głównych atrakcji miasta została zniszczona w czasie oblężenia Sarajewa, trwającego od 5 kwietnia 1992 do 29 lutego 1996 roku. Sama zaś góra służyła Bośniackim Serbom za dogodny punkt do ostrzału miasta.

Sarajewo – widok na miasto z kolejki linowej na górę Trebević | Fot. Roger Weichert

Dopiero w 2018 roku, po 26 latach przerwy, obiekt wrócił na mapę dostępnych atrakcji turystycznych Sarajewa. Za 20 marek zamiennych można wykupić przejazd w obie strony. Jeśli chcecie podziwiać stolicę Bośni i Hercegowiny ze szczytu Trebevicia, wybierzcie się tam od razu po śniadaniu, szczególnie jeśli jest to weekend. W innym wypadku możecie napotkać długą kolejkę oczekujących. Na szczyt docieramy w bardzo komfortowych warunkach, ponieważ wagonik mamy do własnej dyspozycji. Dzięki dużej swobodzie robimy sporo zdjęć rozciągającemu się u naszych stóp Sarajewu. Nie zawodzi nas również błękit nieba i soczystość słońca.

Po dotarciu na szczyt znajdujemy sobie miejsce na trawie i wygrzewamy się na delikatnie wilgotnej ziemi, która jeszcze pamięta chłód wrześniowej nocy. Poza miejscem do wypoczynku zyskujemy niesamowity punkt widokowy, dzięki któremu możemy omieść wzrokiem otoczone górami miasto. To, co szczególnie zwraca moją uwagę, to mieniące się bielą muzułmańskie cmentarze występujące wyspami w pobliżu zabudowań. Zaskakująca jest nie tyle ich wielkość, co liczba. Całe miasto naznaczone jest białymi plamami pamięci i wyrzutów sumienia.

W oczy rzuca się również Vijećnica, zabytkowa siedziba władz Sarajewa, w murach której przed rokiem 1992 mieściła się Biblioteka Narodowa Bośni i Hercegowiny. Wskutek bombardowania, do którego doszło z 25 na 26 sierpnia 1992 roku, blisko 90 procent zbiorów bibliotecznych spłonęło, a budynek obrócił się w ruinę. Odbudowa symbolu Sarajewa rozpoczęła się w 1996 roku, ale jej finał nastał dopiero 18 lat później.

Miasto leży jak na dłoni, prezentując cały swój architektoniczny eklektyzm wynikający z wpływów osmańskich, habsburskich i obecności współczesnych igieł szklanych wieżowców. W oddali zieloną tarczą trybun zionie stadion Koševo im. Asima Ferhatovicia Hasego, pełniącego rolę obiektu olimpijskiego podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie w 1984 roku. Siadamy na drewnianej ławce na skraju szlaku prowadzącego na szczyt góry Trebević i chłoniemy każdą chwilę, podziwiając niesamowitą panoramę stolicy. W końcu decydujemy się przyjąć wyzwanie Sarajewa. Zjeżdżamy kolejką do dzielnicy Bistrik i stamtąd udajemy się w dalszą włóczęgę po mieście.

Zapomniane Igrzyska Olimpijskie

Do dziś niektórzy nie mogą uwierzyć, że Sarajewo gościło Zimowe Igrzyska Olimpijskie. W latach 80. tak wielkie wydarzenie sportowe o światowym zasięgu było źródłem dumy nie tylko dla mieszkańców bośniackiej metropolii, ale również obywateli byłej Jugosławii. Współcześnie pamięć i splendor związany z Olimpiadą znacząco wyblakły i przemieniły się w instrumentalną, niezbyt zaangażowaną sprzedaż pamiątek z wizerunkiem maskotki Igrzysk – wilkiem Vučko.

Zimowe Igrzyska Olimpijskie pozostawiły po sobie wiele obiektów sportowych, w tym wielofunkcyjną halę Zetra, która w 1984 roku gościła hokeistów oraz przedstawicieli łyżwiarstwa figurowego. Wiemy, że w kompleksie sportowym, do którego przynależą stadion Koševo i Zetra, znajduje się Muzeum Igrzysk Olimpijskich. Ale gdzie dokładnie? Błąkamy się najpierw przy stadionowej infrastrukturze. W końcu Julia pyta dwojga młodych ludzi, którzy siedzą opodal, gdzie możemy znaleźć rzeczone muzeum, lecz nie potrafią nam pomóc. Mkniemy więc w stronę Zetry i dopiero tam prawdopodobnie jeden z pracowników obiektu wskazuje, jak dojść do poszukiwanego przez nas miejsca.

Prawdę mówiąc, spodziewałem się czegoś zdecydowanie bardziej okazałego. Ekspozycja wydaje się nader skromna, a lwią część sali, w której zlokalizowano Muzeum, zajmują krzesła dla potencjalnych widzów filmu o historii Zimowych Igrzysk w Sarajewie i losach Zetry. Choć wstęp jest bezpłatny, to nikt poza nami nie podziwia zebranych eksponatów. Nagle wchodzi pracownica Muzeum i włącza wspomniany materiał video. Przyglądamy się obrazowi o nie najlepszej jakości, który bezsilnie roztacza blade uroki minionych wydarzeń. Trudno cokolwiek zapamiętać, podobnie jak z przechadzki wzdłuż szklanych gablot przedstawiających olimpijskie i pozaolimpijskie artefakty. Chłód i pustka tego miejsca napełniają mnie głębokim smutkiem. Kiedy zbieramy się do wyjścia, telewizor na powrót milczy. Wpisujemy się do Księgi gości i żegnamy z cichym wspomnieniem wielkiego wydarzenia.

Wnętrze Muzeum Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie, hala Zetra | Sarajewo | Fot. Roger Weichert

Obok unoszącego się nad Zetrą ducha zapomnienia czuwa postać Juana Antonio Samarancha. Wydaje się, że Sarajewo stanowiło dla już nieżyjącego przewodniczącego MKOL (Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego) miejsce szczególne. Nie ograniczał się bowiem do oficjalnych obowiązków, jak obecność na arenach sportowych w trakcie Olimpiady. W 1994 roku potajemnie opuścił rozgrywane wówczas Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Lillehammer i udał się do Sarajewa, aby wesprzeć morale miejscowej ludności i pokazać, że świat dostrzega tragedię wojny w byłej Jugosławii. Dzięki zaangażowaniu m.in. MKOL i samego Samarancha halę Zetra odbudowano, a w 2010 roku niezapomniany przez sarajewian działacz olimpijski został patronem obiektu.

Ciężar zbrodni

Opowieść o Sarajewie można ciągnąć w nieskończoność. Tutaj każdy kąt jest warty uwagi, każdy róg stanowi tajemnicę, każda ulica ma inną melodię. Chciałbym podzielić się z Wami tak wieloma wrażeniami i miejscami, w których wraz z Julią i Anią mieliśmy okazję być, że byłbym w stanie wyczerpać zasoby Waszej cierpliwości. Ponieważ miłe mi jest Wasze zdrowie i towarzystwo, ograniczę się jedynie do dwóch kolejnych punktów podróży, których nie mogliśmy sobie podarować (chociaż nie ukrywam, że najbardziej to ja nie chciałem ich darować dziewczynom – dziękuję Wam za cierpliwości, jeśli czytacie).

Choć mieliśmy w planach zawitać do Muzeum Tunelu, którym to tunelem uciekali na lotnisko mieszkańcy oblężonego miasta, to ze względu na jego lokalizację i bardzo okrojony czas pobytu, nie decydujemy się go odwiedzić. Udajemy się za to do Muzeum Zbrodni Przeciwko Ludzkości i Ludobójstwa. Poza Srebrenicą nie widziałem bardziej mrocznego miejsca podczas tej podróży. Muzeum na pewno nie jest dla osób o słabych nerwach. Bogata ekspozycja została upchnięta na niewielkiej powierzchni pierwszego piętra kamienicy w centrum miasta, ale tak jak można spędzić tu 30 minut, tak i 3 godziny mogą nie wystarczyć. Wystawę podzielono na kilka sekcji tematycznych, które uwzględniają m.in.: kwestię obozów koncentracyjnych utworzonych na terenie Bośni i Hercegowiny, masakrę w Srebrenicy, dzieci jako ofiary wojennych działań czy też sprawców popełnionych zbrodni. Odwiedzający mogą również obejrzeć materiały filmowe, liczne zdjęcia obrazujące okrucieństwa wojny, a także przedmioty osobiste należące do ofiar. Ekspozycja zawiera również zrekonstruowaną salę tortur, makietę pola minowego oraz replikę masowego grobu.

Drastyczność obrazów jest przygniatającą, dlatego jeśli chcecie odwiedzić Muzeum Zbrodni Przeciwko Ludzkości i Ludobójstwa, dobrze zaplanujcie tę wizytę. Trudno bowiem oczyścić umysł z tego, co się zobaczy.

Zniszczenia wojenne nadal są bardzo widoczne – ul. Isevića Sokak, Bistrik | Sarajewo | Fot. Roger Weichert

Na coca-colę do Ilidžy

Sarajewo przemierzamy głównie pieszo. Jednak być w Sarajewie i nie przejechać się tramwajem, to niewybaczalny błąd. Pomijam fakt, że jest to jedno z niewielu miast post-jugosłowiańskich, które dysponują taką formą transportu publicznego. Choć sarajewski tabor tramwajowy ma brodę długą i siwą, to dysponuje niezaprzeczalnym atutem – pokazuje miasto z zupełnie innej perspektywy. Dzięki niemu łatwiej wtopić się w codzienność mieszkańców, ich perspektywę – radość, zmęczenie, przyzwyczajenia, charakterystyczne zachowania – a także przyjrzeć się poranionemu miastu, które nadal dźwiga bolesne blizny minionej wojny.

Za początkowy przystanek obieramy… Baščarsiję. Gdyby ktoś pytał, to bilety można kupić w kiosku i u motorniczego. Nie polecam jeździć na gapę, bo legalność przejazdu jest skrupulatnie sprawdzana (przynajmniej nas ten zaszczyt spotyka). Im dalej na zachód, tym tłok w tramwaju rozluźnia się. Teraz możemy w miarę spokojnie przyglądać się miastu i ich mieszkańcom. Miastu, które przeistacza się na naszych oczach w międzynarodową metropolię zachowującą regionalny charakter i szacunek dla swojej historii.

Nie wiem, jak długo jedziemy, ale oceniam, że trasa do Ilidžy zajmuje nam około pół godziny, może nieco więcej. Nie wiemy, czego się spodziewać i nie mamy planu na zwiedzanie. Dlatego po opuszczeniu pojazdu zmierzamy tam, gdzie nas nogi poniosą. Ilidža to podsarajewska miejscowość, zdominowana przez Boszniaków. Właściwie kojarzy się z blokowiskiem o lepszym standardzie, chociaż mogę być niesprawiedliwy w tej opinii. Wzniesione w ostatnich latach budynki miejscami demonstrują banery z arabskimi napisami zachęcającymi do najmu/kupna apartamentu. Z daleka widać, że oferta nie jest skierowana do przeciętnych Boszniaków, lecz do zamożnych przybyszów z Bliskiego Wschodu, których w mieście nie brakuje.

To tam zauważam liczne autobusy, które na burtach noszą napis Poklon grada Istanbula gradu Sarajevu, co oznacza prezent od miasta Istambułu dla miasta Sarajewa (jeśli się mylę, proszę mnie poprawić). Tureckie soft power jest niezwykle aktywne w tej części Bałkanów, czego innym dowodem może być podpisanie przez ministrów transportu Turcji oraz Bośni i Hercegowiny listu intencyjnego w sprawie budowy autostrady Sarajewo – Belgrad. Koszt realizacji projektu, wynoszący bagatela ok. 3 mld euro, weźmie na siebie Turcja.

Mala aleja w Ilidžy wypełniona jest kawiarniami, lecz trudno tu zakupić alkohol | Fot. Roger Weichert

O ile w samym centrum miasta nie napotkaliśmy problemu z zakupem alkoholu, tak w Ilidžy okazuje się to niemożliwe. Spacerujemy deptakiem (Mala aleja), którego centralną część niemal na całej długości zajmują ogródki pobliskich lokali gastronomicznych. Nawet jeśli menu zawiera nazwy alkoholi, okazują się one niedostępne. Tak więc dobry świecie, na upał musi nam wystarczyć coca-cola oraz niepewne spojrzenie kelnera wstrząśnięte jego zmieszaniem. W świetle powszedniości miejsca i braku szczególnych atrakcji nie bawimy zbyt długo w Ilidžy. Po nabraniu sił wędrujemy na pętlę tramwajową i autobusową, gdzie żegnają nas pojazdy komunikacji miejskiej podarowane Sarajewu przez Istambuł.

Nawracający głód

Wieczorami powietrze unoszące się nad starą częścią Sarajewa robi się ciężkie, jakby ktoś uruchomił gigantyczną wędzarnię. Niebo przesłania delikatna warstwa dymu, ulice wypełnia gwar, a ruch samochodowy uparcie nie chce zamrzeć. Tradycyjnie już, idąc do naszego apartamentu, zahaczamy o otwartą do późna piekarnię oraz supermarket Konzum. Zaopatrujemy się w prowiant i niezbędne produkty. Czeka nas wczesna pobudka, ponieważ jedziemy do wypożyczalni samochodów zlokalizowanej na lotnisku Butmir, skąd dalej ruszamy w trudną podróż do Srebrenicy.

Nie wiem jak dziewczyny, ale ja czuję niedosyt, a właściwie nawracający głód Sarajewa, mimo że jeszcze nie opuściłem miasta. Tymczasem pora spać, bo nim się obejrzymy, muezzin zacznie wzywać na poranną modlitwę.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *