Dzień 5 | 6. Nie ma ociągania się. Szybki posiłek, zabieramy bagaże i gnamy w kierunku ulicy Mula Mustafe Bašeskije, którą dalej pędzimy w stronę parkingu BBI Centar Sarajevo, gdzie poprzedniego dnia zostawiliśmy samochód. Przy tej ulicy znajduje się targowisko Markale, które w trakcie oblężenia Sarajewa zostało dwukrotnie ostrzelane przez Armię Republiki Serbskiej. W wyniku ataków zginęło ponad 100 osób, a ponad 200 zostało rannych. Dopiero po kilkudziesięciu metrach, kiedy zostawiamy Markale za naszymi plecami, orientuję się, że kroczymy chodnikiem, który 5 lutego 1994 i 28 sierpnia 1995 roku spłynął krwią mieszkańców oblężonego miasta. Chcę wrócić, choć na chwilę, ale nie ma czasu. Dziewczyny wyrywają naprzód. Obiecuję sobie w duchu, że następnym razem tu wrócę. Po co? Kupić jabłka, porozmawiać z ludźmi o tamtych czasach, szukać śladów tamtych tragicznych dni?
Choć od zakończenia działań wojennych minęło blisko 25 lat, to Sarajewo nie daje zapomnieć o swojej brutalnej historii. Uszkodzone domy, bloki, ruiny rozmaitych obiektów zarastające bujną roślinnością i one – Róże Sarajewa. Przemierzając stolice Bośni i Hercegowiny, można natknąć się na czerwone ślady o nieregularnych kształtach, które bezładnie znaczą miejskie przestrzenie. To wybuchowe kratery powstałe w wyniku ostrzału. Zostały wypełnione czerwoną żywicą, aby oznaczyć miejsce, w którym zginęli ludzie (zdjęcia Róż Sarajewa znajdziecie na AtlasObscura.com).
Wpadamy w ulicę Maršala Tita, witając pomału wyłaniającą się bryłę BBI Centar Sarajevo. Nieco przesyceni stolicą chcemy nowej przygody. Zatrzaskujemy drzwi naszej octavii i ruszamy na spotkanie przygodzie.
Sarajewo – Mostar
Pochmurne niebo nie sprzyja wycieczkom krajoznawczym, jednakże otoczenie, nawet skąpane w ciężkich obłokach, po prostu pożeram wzrokiem. Do Mostaru jedziemy przez Ilidžę, a dalej trasą E 73 przez Hadžici, Tarčin i Konjic. Tam z kolei kierujemy się na Jablanicę, co okazuje się fantastyczną decyzją. Oczywiście, mogliśmy jechać drogą R 435 przez Borci, ale spodziewam się, że ten wybór zaowocowałby dużym stresem, szczególnie w kiepskich warunkach pogodowych, na jakie natrafiamy w pierwszej części trasy.
Droga prowadząca do Jablanicy jest kapitalna nie ze względu na pierwszorzędną jakość nawierzchni czy szerokość jezdni. Oferuje jednak niesamowite widoki, ponieważ biegnie wzdłuż brzegu Jeziora Jablanickiego, które kradnie koncentrację kierowców i pasażerów za sprawą obłędnego turkusu wody.
Zresztą niemal cały czas poza górami towarzyszą nam rzeki lub jeziora. Do Konjica jest z nami Trešanica, która następnie wpada do Neretwy. Ta z kolei przepływa przez Jezioro Jablanickie (będące sztucznym zbiornikiem wodnym), by natrafiając na przełom, skierować swój nurt w stronę Adriatyku. Wzdłuż drogi między Konjicem a Mostarem niemal przez cały czas biegnie linia kolejowa wchodząca w skład szlaku Sarajewo – Ploče (Chorwacja). Toniemy w zachwytach, a w mojej głowie kiełkuje już podróż pociągiem ze stolicy Bośni i Hercegowiny do Mostaru. Proszę mi tu oczami nie przewracać, tylko obejrzeć film z kabiny maszynisty, który przemierza trasę Čapljina – Mostar – Sarajewo. Materiał video trwa prawie 3 godziny, ale naprawdę warto, choćby przeskakując, zobaczyć tę niesamowitą jednotorową linię, liczne tunele i mosty.
Gęstość Mostaru
Przed Mostarem niebo się przejaśnia. Stajemy na chwilę na stacji benzynowej, by rozprostować kości. Włączamy aplikację z GPS offline i wbijamy adres, gdzie rzekomo czeka na nas miejsce parkingowe w pobliżu naszego apartamentu. Mostar robi wrażenie, do tego stopnia, że nie dostrzegamy absurdu trasy, jaką dyktuje nam aplikacja. Zaczynamy kluczyć w stronę centrum, coraz węższymi uliczkami. Robi się coraz ciaśniej, nie tylko ze względu na rosnącą gęstość zabudowań, ale również z racji zwiększającej się liczby samochodów oblepiających brzegi ulic. W pewnym momencie nie wiemy, jaką decyzję podjąć. GPS swoje, z naprzeciwka nadciągają auta wdrapujące się po zwężającej się jezdni, za nami narasta korek, Julia nie wie, gdzie jechać. Zjeżdżamy do prawej, by inni mogli się przedostać. Zahaczamy o białego seata marbellę. Słychać tarcie boku o bok, mały pojazd delikatnie się kołysze. Z braku pomysłu postanawiamy raz jeszcze zaufać tej przeklętej aplikacji i gdy robi się nieco luźniej, podążamy wyznaczoną drogą. Wjeżdżamy w ciasną ulicę, która wiedzie nas do rzekomego przejazdu w górę. Nawigacja nakazuje skręcić w prawo, ale okazuje się to niemożliwe, ponieważ drogę zastawia dostawczy mercedes. Ania bez zastanowienia wyskakuje z samochodu, żeby zobaczyć, gdzie jest kierowca pojazdu. Wraca po chwili i kręci głową. Tym razem ja się nie zastanawiam, biegnę w dół ulicy, bo widzę, że ktoś chce w nią skręcić. W ten sposób odetnie nam drogę odwrotu, a skoda jest zbyt duża, by manewrować na tak skąpej przestrzeni. W końcu Julia może wycofać auto do miejsca, gdzie daje się zawrócić.
Już nie wsiadam, tylko idę przed samochodem i rozglądam się za innym miejscem, gdzie możemy zostawić auto. Znajdujemy parking, ale nie dysponuje on dostateczną ilością miejsca, by zostawić tu octavię. Znowu wycofywanie, nerwowość i ogólna dezorientacja. Postanawiamy jechać przed siebie ulicą Maršala Tita (tak, tu też jest) i wypatrywać parkingu. Znajdujemy go nieco dalej, przy dworcu kolejowym. Duży, w większości pusty plac oferuje komfortową przestrzeń. Nie wiemy jednak, czy można zostawić tu samochód, czy to bezpieczne, szczególnie dla wypożyczonego pojazdu na sarajewskich numerach. Choć nikt tego przybytku nie pilnuje, postanawiamy zaryzykować. Wysiadamy z samochodu, by wyciągnąć bagaże i przyjrzeć się szkodom. Wygląda to nie najlepiej, ale jestem w miarę spokojny, bo o ile nie udało się uniknąć delikatnego wgniecenia, to czarny ślad pozostawiony przez boczą listwę marbelli wydaje się do wyczyszczenia. Postanawiamy pomartwić się tym nieco później i idziemy do oddalonego o kilkanaście minut marszu apartamentu.
Nad brzegami szmaragdowej rzeki
Każde z nas czuje duże napięcie zaistniałą sytuacją. Postanawiam wykupić pakiet internetowy poza Unią Europejską (powinienem to zrobić wcześniej, uniknęlibyśmy tej całej hecy). Na szczęście nerwy koi nam piękny apartament w doskonałej lokalizacji, bo jakieś 5 minut pieszo od zabytkowego Starego Mostu nad Neretwą. Po odpoczynku idziemy zobaczyć tę perłę architektury wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Nazwa piątego co do wielkości miasta w Bośni i Hercegowinie wzięła swój początek prawdopodobnie od strażników mostu łańcuchowego (mostari), który wznosił się nad Neretwą. W 1566 roku w jego sąsiedztwie zbudowano kamienny most, znany dzisiaj jako Stary Most (Stari Most)[1]. Jednak to, co turyści mogą obecnie podziwiać i co przez wieki pozostawało symbolem pojednania Wschodu z Zachodem, nie jest oryginalną budowlą z XVI wieku. W 1993 roku za sprawą ostrzału chorwackich czołgów zabytkowy most zawalił się, uniemożliwiając przeprawę tą drogą z zachodniego (chorwacka część miasta) na wschodni brzeg Neretwy (muzułmańska część miasta). Słowa nie są w stanie oddać ogromu wojennych zniszczeń, dlatego zachęcam Was do obejrzenia kilkuminutowego materiału video Mostar Bridge 1566 – 1993 – 2004, który pokazuje most i miasto przed wybuchem wojny, w jej trakcie, a także w momencie odbudowy.
Po zakończeniu działań wojennych w 1995 roku rozpoczęła się odbudowa miasta i jego zabytków, dzięki czemu odtworzono m.in. Stary Most (2004). Mimo że upłynęło prawie 25 lat od bratobójczej wojny, to zniszczenia w centrum miasta nadal straszą i mieszkańców, i turystów. Ruiny i uszkodzone budynki robią na mnie duże wrażenie. Jednak trudno nie zauważyć, jak wiele mieszkańcy i władze miasta do spółki z administracją państwową i organizacjami międzynarodowymi zrobili, by wojenny koszmar oddalić, a jego ślady zatrzeć.
Kluczymy zatłoczonymi ulicami zabytkowej części miasta, chwilami nie ma gdzie igły wcisnąć. Szukamy jakiejś restauracji z widokiem na Stary Most. W sumie nie jest to trudnym zadaniem. Obawiam się jednak, że może nie być dla nas miejsc w zatłoczonych lokalach gastronomicznych. Ostatecznie lądujemy po chorwackiej stronie w bardzo przyjemnym, wysoko położonym lokalu. Przez Stary Most przewala się nieskończony korowód turystów. Nagle wybucha zamieszanie. Ludzie gromadzą się w miejscu, gdzie młodzi mężczyźni za pieniądze skaczą do zimnej Neretwy. Ta brawura wzbudza grozę i sensację. Publiczność ogromnieje w podnieceniu, skoczkowie zachęcają do dotowania ich obliczonego na sukces finansowy szaleństwa, aż w końcu jeden z nich skacze, chyżo zmierzając na spotkanie z niespokojną taflą wody. Burzy nurt i spokój publiczności, triumfalnie wyłaniając się z rzecznej czeluści. Tradycja, która ma swój początek w skakaniu do wody dla udowodnienia swojej męskości, dziś stanowi źródło zarobkowania. Nic dziwnego, Bośnia i Hercegowina boryka się z rekordowym bezrobociem wśród osób młodych. Choć od kilku lat jego wartość systematycznie spada, to nadal wynosi blisko 40 %.
Spożywamy upragniony posiłek, podziwiając niesamowitą architekturę starego miasta. Jednak chcemy też przyjrzeć się jej z bliska, więc mieszamy się z tłumem podążającym w dosłownie każdym kierunku. To uniemożliwia chłonięcie tego, z czym się obcuje, więc znów mi świta w głowie konieczność powrotu do Mostaru, najlepiej poza sezonem turystycznym. Zwyczajnie jest mi mało. Nie idziemy w głąb chorwackiej części miasta, bo nie bardzo mamy na to czas. Skupiamy się na zabytkowych uliczkach, udajemy się w kierunku targu Tepa. Zanim jednak do niego dotrzemy, naszą uwagę przyciąga Meczet Koski Mehmeda pašy, który został wzniesiony w 1617 roku i pozostaje jedynym takim obiektem w mieście zachowującym malowidła i dekoracje ścienne z czasów tureckich[2]. Ponieważ świątynia jest otwarta dla turystów, Julia postanawia wdrapać się spiralnymi schodami na minaret i zrobić kilka zdjęć niesamowitej okolicy.
Ja zaś z Anią pozostajemy na dziedzińcu meczetu, obok którego znajduje się studnia z 1781 roku do rytualnego obmywania stóp przed modlitwą. To świetny moment na odpoczynek od turystycznego zgiełku wypełniającego Stari Pazar, choć i tutaj odwiedzających nie brakuje. Kolacje postanawiamy zjeść jednak w domu, mając na uwadze, że rano ruszamy do Neum. W poszukiwaniu prowiantu błądzimy po mniej ochoczo uczęszczanych ulicach. Im większy dystans od turystycznych obiektów, tym więcej ruin, wypatroszonych domów i śladów pamięci po minionych wydarzeniach w postaci graffiti czy murali.
Nikada zaboravti, nikada oprostiti
Rzeczywiście, nie da się zapomnieć, bo cicha pamięć, niczym kurz, zalega na mostarskich ulicach. Potargane pociskami elewacje budynków, drzewa wystające z pustych okien gmachów czekających na renowację. Cmentarz noszący nagrobki z wybitymi datami narodzin, ale już bez dat zgonu. Zmasakrowany parter budynku, który z zawstydzeniem wita wszystkich przybyszów udających się na spoczynek w apartamentach przy ulicy Dizdareva. I nieufne spojrzenia pani w piekarni, i głośne rozmowy mężczyzn na ulicy, i klaksony pędzących samochodów, i strzelista dzwonnica kościoła pw. Św. Piotra i Pawła górująca nad całym miastem – to wszystko pamięć. Pamięć o otomańskiej przeszłości, jak i niedawnej bratobójczej walce. W powietrzu wciąż unosi się niewymowne napięcie pogodzone względnym dostatkiem wynikającym z obecności gości z całego świata i z inwestycji w infrastrukturę. Trudno jednak powiedzieć, czy turystyczny plaster jest na tyle mocny, by utrzymać we względnej całości żywy pomnik skomplikowanej historii współistnienia Chorwatów, Boszniaków i Serbów.
Noc, a nocą, gdy nie śpię…
Ten dzień, choć piękny i pełen wrażeń, dał nam wycisk. Zmierzch przynosi deszcz i solidne porywy wiatru. To nie przeszkadza nam z Julią wpaść na pomysł, aby zobaczyć Stary Most nocą. Jest pioruńsko ślisko, a każdy krok przypomina taniec pingwina na szkle. Towarzyszy nam stłumione oświetlenie. Mimo złych warunków atmosferycznych schodzimy bezpośrednio nad Neretwę, gdzie kilka godzin wcześniej zastępy turystów robiły sobie zdjęcia na tle zabytku. Zacinający deszcz rozbija się o jego ciężkie mury, a piękna iluminacja i groźnie szumiąca rzeka wzbudzają we mnie poczucie wolności. Jednak to tylko błysk, chwila. Wdrapujemy się z powrotem na most i zdążamy wzdłuż murów prowadzających w stronę targu Tepa. Ciemność jednak nie zachęca do zbyt długiej wędrówki ulicami Mostaru. Wracamy do domu. Jeszcze ostatni rzut oka na mapę przedstawiającą jutrzejszą trasę. Widać, że będzie kręto, ale nie przychodzi mi do głowy, że droga może być węższa od tej, która fragmentami prowadziła do Srebrenicy.
Kierunek – Morze Adriatyckie
Poranek przepełnia ekscytacja pomieszana ze zmęczeniem. Drogi Hercegowiny były dotąd życzliwe dla nas, ale teraz spodziewamy się, że może być nieco trudniej. Dlatego w miarę wcześniej opuszczamy nasz apartament i zdążamy w stronę dworca kolejowego z nadzieją, że samochód nadal tam stoi. Po drodze mijamy centrum handlowe Razvitak, którego zdewastowany budynek pozostaje zamknięty od czasów wojny. Sama bryła może nie zachwyca, ale elewacja zdobiona w nieoczekiwane symbole przyciąga uwagę. Istnieją plany, aby zrewitalizować nie tylko sam obiekt, ale i cały kwartał, na którym znajduje się budynek. Choć koncepcja zagospodarowania przestrzeni została przedstawiona już w 2018 roku, to Razvitak nadal pozostaje jedynie przykrym świadectwem działań wojennych.
Octavia jest cała i zdrowa. Nie licząc lekkiego wgniecenia i czarnego otarcia. Trafiamy na drogę wyjazdową z miasta, gdzie trwają roboty drogowe. Wyjeżdżamy jednak bez większych problemów. Radośni, rozluźnieni, niczego się niespodziewający. Naszym celem jest Neum i kilka chwil nad Morzem Adriatyckim. Tymczasem oddaję się myślom, jak to będzie, gdy zdecyduję się dotrzeć do Mostaru pociągiem z Sarajewa. Jeszcze nie wyjechaliśmy, a już chcę wracać.
* Treści oznaczone przypisem powstały w oparciu o przewodnik turystyczny Bośnia i Hercegowina. W Bałkańskim tyglu kultur, Bezdroża 2017, autorstwa Krzysztofa Bzowskiego i Ewy Tyszkiewicz
Komentarze